Z reguły musicale są łatwe, piękne i przyjemne. Bajkowa scenografia, chwytliwe piosenki, piękne aktorki i happy end.
"Kabaret" to najbrzydszy musical jaki widziałam, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu(o ile takie ma). Liza MInelli (podobnie jak towarzyszące jej tancerki) nie jest klasyczną pięknością, podobnie jak Michael York nie jest typem amanta. Mały, obskurny klub, w którym występuje Sally to skupisko ludzi poszukujących taniej rozrywki. Ogólnie nic tu nie jest piękne i na zdrowy rozum powinno zniechęcać.
A jednak film wciąga. Liza świetnie odnalazła się w swojej roli, a postać Konferansjera pozostaje w pamięci na długo. W tle niby banalnej historii Sally i Briana mamy do czynienia z nazizmem, który (o dziwo) nie staje się motywem przewodnim, no i nie ma tu wyczekiwanego happy endu. Nic tu nie jest przedobrzone, wszystko w sam raz
"Kabaret" to film wyjątkowy, który się nie nudzi. Nie jest kolejnym musicalem, którego zakończenie znamy po 5 minutach filmu, nie jest "oklepany" co sprawia że można go oglądać wiele razy.
Fosse ma na swoim koncie dwa genialne musicale. Pierwszy to wspomniany "Cabaret" drugi to "All that jazz"...
Cały ten zgiełk (All that jazz) jest rownież powalający :) Oglądałam go tylko raz i to baaaardzo dawno temu, ale powalił mnie na kolana. dzięki za przypomnienie :).
A Kabaret? Cóż, arcydzieło!
"All that jazz" to jeden z moich ulubionych filmów i staram się go propagować gdzie się da.:D To naprawdę kawał dobrego kina, walczący ze stereotypem płytkiego musicalu. "Kabaret", strach powiedzieć, obejrzałam dopiero niedawno. Zabierałam się do niego długo, mając w pamięci z dzieciństwa tylko urywki- "nudne", codzienne życie bohaterów. Na szczęście w końcu się przemogłam i pozwoliłam powalić na kolana, z których wstać jeszcze nie mogę.
Nie widziałam, nawet o nim nie słyszałam. Ale po Twojej rekomendacji na pewno zobaczę:)